Rozdział III. Klejnot w Koronie. Opuszczona Warownia (Coventous) "Wieczerzało, lecz środek tygodniówki powodował, że w karczmie w półmroku świec nie można było naliczyć więcej jak kilku osób. Wyszynk wyglądał na opuszczony, karczmarz dorabiał krasnoludzki spirytus z sokiem z czeremchy. W cieniu filarów zmęczeni codziennym dniem pili liche piwo tutejsi chłopi. Bezpośrednio w sąsiedztwie kominka swój płaszcz osuszała z wilgoci do nikogo niepodobna kobieta. Wtem ciche szepty i odgłosy łamanych ogniem bukowych szczap przerwała ożywiona dyskusja.
- Nosz mówię Ci Kupel, przecz to ino kawałek dalij, - rzekł głośno, oczy jego świeciły się szkarłatem przepicia- a te krasnoludy dajum dobro cena, za te pióra. Godojo, że jak te knypki bełt srebrny piórem harpi opatrzum to i pod smocze łuskie wejdzie, a wilkołaki z dalika omijajum. - Morek tyś na łeb upadł? – odsunął się przerażony – kaj tam pujdymy to już stara twoja chłopa nie poczuje.. – przerwał nagle w pół słowa zdając sobie sprawę, że niechcący prawie się wydał. - Nie bój pójdziemy za swiecenia słońca gdy une śpią…- spojrzał w sufit jakby widząc zasypujące go talary. Powolnym ruchem kobieta wstała, zawinąwszy na ramieniu na wpół osuszony płaszcz wstała, ruszyła zdecydowanie jakby po wielodniowej medytacji ponownie odkryła cel swego istnienia i zasiadła do stołu mężczyzn, którzy swoja głośną rozmową śmieli naruszyć wiszącą w powietrzu nostalgię i zadumę. Całe to zajście nie przerwało ich ożywionej rozmowy. - Nawyt jak nas harpie nie rozszarpium – kontynuował pierwszy z rozmówców - to inu paczyć jak pajunk śmierci albo inny obserwor przeklnie. Morek był jednak niewzruszony: - Tylko tak gadajum strachały we wsi a nikt nie widział. - Ja widziałam to wszystko – wtrąciła nieznajoma kładąc na stole skórzany worek i wsypując w ogień świecy okruchy kadzidła - Ale czy wam moi mili rycerze będzie to dane? Mogę otworzyć przed wami widmo waszej przyszłości. Jeśli was stać wieszczka prawdę wam powie. Odurzeni intensywnym zapachem zgodnie bohaterski Morek wraz z nieprzejednanym Kuplem wyjęli to z buta, to z rozprutego kołnierza kilka drobnych monet. - Panowie Waszmościowie raczą sobie żartować z uniżonej sługi. – mówiła usypiającym tonem nie przerywając hipnozy kobieta. Następstwem tej mantry wpływającej w głąb duszy było pojawienie się na stole niewiele większego od przepiórczego jajka czerwonego jak wino gronowe rubinu, który pozostawiła dłoń Morka. Kobieta usypała na ławie pomiędzy kuflami kopczyk z soli, po czym ułożyła wyjętą w worka kulę. Kulę która w blasku ognia świec wydawała się kryształowa… nie, mglista… przyglądając się bardziej… .... …. Widzisz… jesteś… to to…. Skarby, wielkie skrzynie, pełne skrzynie, dukaty kamienie, sztaby kruszców, nie nie… co to za łapa, co to za pazury, zeby!! To Strażnik!! Wyrm… - krzyczeli obaj jednym głosem nie mogącym przebić drogi przez zaciśnięte gardła. Nie szukając wytłumaczenia, nie zastanawiając się, niczym króliki ratujące swe życie przed wilkiem wbiegli na schody, strome schody, mokre schody, długie schody… ciemno ciemno… co to za smród… Nie spostrzegłszy że ich kroki nie maja końca, że raczej ich bieg lotem nazwać można, że materialny strach owity jest mgłą widma wpadli na drzwi które ustąpiły, jakby oczekujące przybyłych. Zaduch w sali podobny do zapachu pleśniejących kości wyostrzył zmysły. Salę raz po raz niczym niekończące się echo przecinał dźwięk dzwonków i jęki kapłanów układające się w modlitewną pieśń. Ciśnięci siła strachu wpadli w krąg tańczących ciał, gdzie zapomniawszy o oddechu wyrma, dostrzegli kolejny ludzki lęk. W twarzach kapłanów była śmierć, śmierć żywa, zgniłe ciało, wyschnięte oczodoły, ściągnięte fałdy Liszej skóry. Tak to oni, dzieci nekromanckich sił, Lisze magi. Aaaaa…. krzyczeli bezgłośnie nie czując gdzie zgubili przerażone serca. Biegnij biegnij biegnijcie, zadawało się słyszeć słowa Liszej modlitwy, uciekaj! Ruszyli przed siebie kolejne drzwi ustąpiły, nie zwracali uwagi na więzienne cele, pełne ludzkich szkieletów które zdawały się wyciągać kościste dłonie spragnione ciepłej krwi, oraz udręczonych dusz które przybrały fizys widm, cieni, czy niematerialnych upiorów. Obaj nie zwracali już uwagi na gdzieniegdzie rozrzucone skrzynie i sterty kosztowności. Nie biegli, lecieli ku aromatowi świeżego powietrza, nie zwracając uwagi na mijane posągi wojowników, które zdawały się opowiadać zapomniane legendy. Minąwszy nietypowych strażników otworzyli ciężkie drzwi, broniące wejścia do wykutych w skale więzień i sal mszalnych. Była noc ciemna noc, wąwóz zdawał się nie mieć końca, czy byli tu kolejny raz czy był to labirynt bez wyjścia? Na końcu niezmierzonego szlaku pochłonęła ich otchłań, ciepła, pachnąca życiem i siarką, wypełniona piskiem ptaków, śpiewem harpii, szelestem żywych pnączy ochinoceptum szukającego ofiar. A ponad tym obserwatorzy, przerażające jednookie twory magii i klątw. Uciekali, nie przerwanie, płomienie ogniowych dołów zdawały się nie być w stanie dosięgnąć celu. Jeszcze chwila, już już, widać wyjście, tak to tu myśli tłoczyły się. Wybiegli z kolejnej jaskini zobaczyli drzewa, znajome drzewa Minockich puszczy... Otworzyli oczy z których nadal nie zniknął lęk. Sapali niczym miechy kowalskie rozpalające piece hutnicze Górskiego Diamentu. Morek oblizał usta i spojrzał w kupkę soli roztartą bezwładnie na stole. Po wieszczce, rubinie i monetach nie pozostał ślad. Oblizał usta ponownie mówiąc: - Kupel nad świtem z samego rana? Wisz, że to bydzie cinszko robota? - Tak, zgoda, młynarz nie płaci za dużo ale to bezpieczno robota. Do jutra Morek – opowiedział żegnając się z przyjacielem." ultra997 Dodano: 2015-11-12 |